piątek, 9 stycznia 2015

Politpoprawna satyra polska

Wczoraj w PR 3, przy okazji rozmowy na temat ataku na redakcję Charlie Hebdo, wypowiadał się jakiś polski satyryk. Opowiadał o tym, w jaki sposób należy tworzyć satyrę. Wyszło przy tym, że francuski magazyn jest sam sobie winien. Bo śmiał się z rzeczy, które mogą obrażać ludzi.

Niechcący Pan Satyryk z radia potwierdził to, co wiedziałem od dawna. Polska satyra jest nie po to, żeby wytykać wady, śmieszności i absurdy. Polska satyra... Istnieje nie wiadomo po co. Wyśmianie obyczajów przecież urazi wiele osób. Wyśmianie religii? W Polsce reakcją będzie natychmiast proces o obrazę uczuć religijnych. Wyśmianie polityki? Tak, to właściwie jedyne, co można robić. Wszyscy śmieją się z polityki, bo na to Polacy pozwalają.

To i głośne mówienie, na granicy krzyku. Bo przecież wiadomo, że jak ktoś mówi głośno, to jest zabawniej. (Tak samo jak wiadomo, że jeśli do cudzoziemca będzie mówiło się głośno i wyraźnie, to w końcu zrozumie, co mówimy).

Tak więc redakcja Charlie Hebdo sama sprowadziła na siebie karę, bo ośmieliła śmiać się z czegoś, co niektórzy uważają za śmiertelnie poważnie. I pewnie w jakiś sposób na to zasługiwała. W Polsce by to się nie stało. Bo Polska jest krajem bezpiecznym. Krajem, w którym nawet satyrycy sami nakładają sobie kaganiec.

czwartek, 4 grudnia 2014

Furia Brada

Fury. Film dla dużych chłopców, którzy lubią czołgi.
Mały oddział Shermanów zostaje wysłany na pole walki przeciw może nie liczniejszemu, ale posiadającemu bardziej zaawansowany sprzęt przeciwnikowi. Bohaterski Brad Pitt prowadzi desperacką, nie dającą nadziei na przetrwanie walkę. Shia LaBeouf musi tymczasowo zawiesić swój humanitaryzm i nauczyć się walki. Trochę fanfar, trochę strzelania i dużo błota.Brzmi jak klasyczny, wręcz sztampowy amerykański film wojenny. Nic w tym złego, ani nic dobrego. Ale gdy nagromadzenie sztampy i absurdów przekracza wszelkie granice, film staje się z "oglądalnego" po prostu złym, wręcz fatalnym obrazem.
Do mniej więcej połowy jeszcze nie jest tak źle. Oczywiście są absurdy. Oczywiście oddział Brada Pitta ma włączony godmode, czołgów albo nic nie trafia, albo rykoszetuje. Ale ujdzie. Sceny walki mimo tego, że przypominają "Gwiezdne wojny" (efekt pocisków smugowych, który w założeniu miał być realistyczny i widowiskowy zarazem, jest aż przesadzony), są zrobione całkiem ciekawie, z bliska, zaraz obok żołnierzy.
Niestety pierwsza godzina filmu nijak nie przygotowuje widzów na scenę z Tygrysem. A potem jest już tylko lepiej.
Tygrys stoi na znakomitej, umocnionej pozycji i ma widok na boki 4 Shermanów. 1 Sherman wyparowuje już po 1. strzale. I co robi Tygrys?
Drugi strzał jest niecelny.
Dalej: Tygrys wyjeżdża, żeby zmniejszyć odległość do Shermanów (nieważne, że z początkowej odległości, jakichś 800 m, Shermany nie są w stanie go przebić, a on mógłby je przebić nawet z około 2 km).
Tygrys jedzie na spotkanie 3 Shermanów, najwyraźniej po to, żeby dać się otoczyć.
Tygrys strzela w ruchu, zamiast spokojnie wycelować.
Tygrys w ruchu załatwia 2 z pozostałych 3 Shermanów. Ale trzeciego, mimo że stanął w miejscu, nie potrafi trafić.
Gdy w końcu trafia, okazuje się, że wystarczy belka drewna, żeby zatrzymać pocisk z Tygrysa wymierzony w bok Shermana.
Następny strzał, odmierzony przez Niemców, rykoszetuje na froncie (!) ustawionego bokiem do Tygrysa Shermana.
Sherman objeżdża Tygrysa. Czy w takim razie Tygrys manewruje, żeby utrzymać się przodem lub chociaż bokiem do Shermana? Tak, ale manewruje głównie przód-tył. Bodajże na koniec kierowca Tygrysa przypomina sobie, że przecież czołg można obrócić w miejscu.
A swoją drogą - mamy przed tą sceną 4 Shermany, które zostały wysłane na terytorium wroga bez osłony piechoty.
W całym filmie lotnictwo Aliantów pojawia się raz - żeby efektownie przelecieć nad czołgami naszych bohaterów. (No cóż, szlag by trafił całą koncepcję opowieści, według której alianccy czołgiści mieli przerąbane w starciu z niemieckimi czołgami, gdyby nagle okazało się, że niemieccy czołgiści mają przesrane w starciu z alianckim lotnictwem).
I jestem przekonany, że można wyłapać dużo, dużo więcej.
A po scenie z Tygrysem, gdy następuje finałowe starcie... Czegoś takiego nie widziałem od czasów radosnej twórczości scenarzystów filmów klasy B i C z lat 80 albo "Hot Shots" - ale tam było to zrobione z przymrużeniem oka. Jeśli czepiać się nierealności ostatnich scen "Szeregowca Ryana", to ostatnie sceny "Furii" są czystym science fiction. Po tym, jak Brad Pitt załatwia jakieś 2 grupy armii Niemców, łaskawie, w duchu fair-play, postanawia zginąć. Ale to przecież nie problem. Bo wszystko już właściwie pozamiatane i droga do Berlina otwarta.
Po filmie doszedłem do wniosku, że Amerykanie w ogóle źle podeszli do drugiej wojny światowej. Już po Pearl Harbor powinni wysłać do boju Brada Pitta, a w osłonie powietrznej Bena Afflecka. Gdzieś do marca 1942 wszystko byłoby posprzątane. Tokio zrównane z ziemią, Berlin zajęty (lub odwrotnie).
I wszyscy żylibyśmy szczęśliwie w wymarzonym amerykańskim świecie.

piątek, 11 lipca 2014

Recenzja: Lavie Tidhar - Osama

Uciec w nierzeczywistość. Odciąć się od wszystkiego, co złe. Żeby wyglądało na nierealne. Niemożliwe. Otoczyć się swoim własnym światem. Czy to właśnie robi Joe, bohater powieści Lavie Tidhara "Osama"? Być może. A być może wyjaśnienie jest inne...
Jak by wyglądał świat, w którym nie ma terroryzmu? W którym nigdy nie zdarzyły się zamachy z 11 września, nie było wybuchów w Szarm el-Szejk, nie zaatakowano amerykańskich ambasad w Kenii i Tanzanii? O tym wie Joe. Joe jest prywatnym detektywem. Mieszka w Laosie, w Wientianie, w świecie bez terroryzmu, w którym technologia jest zacofana, w porównaniu do obecnej, o około 30-40 lat. To właśnie Joe dostaje od tajemniczej kobiety zadanie - ma znaleźć autora cyklu pulpowych powieści "Osama Bin Laden - Mściciel", w których opisane są terroryzm i wojna z nim.
To, w czym Tidhar osiąga największy sukces, to budowanie klimatu. Trafiamy w świat neo-noir, w którym wszystko, co istotne dla Joe, zdaje się owiane tajemnicą. Joe natrafia na wyraziste postaci, na klimatyczne miejsca, pakuje się w kłopoty, jakich nie przewidywał. Autor "Osamy" sprawnie posługuje się językiem, zna popkulturę i zmyślnie potrafi przemycić nawiązania do niej w książce... A wykorzystuje przy tym pomysł bardzo przypominający "Człowieka z wysokiego zamku" Philipa K. Dicka.
Co byś czuł, gdyby świat, w którym żyjesz, był jak bańka, którą od rzeczywistości odgradza cienka błona. Ale ta błona nie chce pęknąć. A świat za nią wydaje się... gorszy. Strzępy informacji, które o nim masz, są dla ciebie trudne do zrozumienia, wręcz niepojęte. Czy mimo to zrobisz wszystko, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego? Spróbujesz przebić bańkę? Wybierzesz rzeczywistość, choć brutalną, czy schowasz się w swoich marzeniach?
To jest prawdziwy dylemat dla Joe. Detektyw mógłby wycofać się. Odrzucić zlecenie, jakie dała mu kobieta, zapomnieć o wszystkim i wrócić do Wientianu. Tym bardziej, że niemal natychmiast proste zlecenie staje się misją trudną i niebezpieczną. Ale może podążyć za okruchami rzeczywistości. Bo tym właśnie są książki nieuchwytnego Mike'a Longshotta o Osamie Bin Ladenie - okruchami, które mogą doprowadzić Joe do rzeczywistości. Są powieściami w powieści i oknem do innego świata, tak jak "Utyje szarańcza" w "Człowieku z wysokiego zamku".
Poprzez oczy bohatera Lavie Tidhar być może zadaje nam pytanie - czy gdybyśmy mogli, zamienilibyśmy nasz świat na inny, być może rezygnując z części wygód, ale w zamian za to otrzymując poczucie bezpieczeństwa, jakiego wiele osób nie odczuwa z powodu terroryzmu i wojen wywołanych przez Zachód? A może jest to książka o ludzkim okrucieństwie? Dla naszego bohatera-detektywa okrucieństwo zarówno bohatera serii o Mścicielu, jak i jego wrogów, jest niepojęte. Czy nasz świat nie mógłby być właśnie taki? Albo jeszcze inaczej - można "Osamę" odczytywać jako książkę polityczną. Świat, w którym żyje Joe, jest sprawiedliwszy. Między Europą i USA a resztą świata nie ma przepaści. Nigdy nie powstały przyczyny i nie doszło do wydarzeń, które pozwoliły "narodzić się" realnemu Osamie bin Ladenowi.
Powieść Laviego Tidhara jest ciekawa, intrygująca, zachęcająca do zastanowienia się nad nią. Ale w jednym miejscu zawodzi. Oprócz "Człowieka z wysokiego zamku" drugim źródłem inspiracji dla Tidhara był czarny kryminał. Gatunek pulpowy, który sam balansuje na krawędzi realizmu i odrealnienia. Jedną z cech gatunkowych czarnego kryminału jest bardzo wyrazisty bohater. Niestety Joe taki nie jest. Być może jest to zabieg celowy, żeby Joe wydawał się, jak świat, nieco nierealny i rozmyty, ale skutkuje tym, że ciężko przejąć się jego losem. Jest obojętny. A część jego przygód zdaje się przytrafiać mu losowo. To postać Joe jest przeszkodą, która nie pozwoliła mi do końca wciągnąć się w książkę i świat, który stworzył autor.
Pomimo tego zastrzeżenia "Osama" to bardzo dobra książka, która przykuwa uwagę. A przede wszystkim potrafi zachęcić do zastanowienia się nad jej sensem i nad naszym światem.