niedziela, 18 kwietnia 2010

Guerilla Books

Jak się czujecie z mikroskopijną skalą czytelnictwa w Polsce?
Bo ja nie za dobrze. Od jakiegoś czasu przebąkuje się, że jest niskie. Mówią o tym wydawcy, z którymi rozmawiałem, mówią pisarze, redaktorzy, co bardziej obeznani czytelnicy... A tych, wbrew pozorom, ostało się jeszcze parę. Jak niedźwiedzi polarnych. Greenpisowcy powinni nas wziąć pod ochronę i ratować nasze środowisko naturalne - biblioteki, czytelnie i księgarnie. W końcu by się na coś przydali.
Od jakiegoś czasu rządy starają się z tym walczyć. Efekt tego jest znakomity. Podatek VAT na książki w całej Europie, poza trzema krajami - Wielką Brytanią, Irlandią i Polską. Na Wyspach jeszcze jako tako ujdzie, choć amerykańska moda na telewizor w salonie, kuchni, sypialni oraz łazience, ostatnio wypierana przez modę na komputery, daje o sobie znać. Za to w Polsce doskonale widać efekty wywalczonej przez rząd zerowej stawki VAT-u na książki. W 2008 roku książkę przeczytał co trzeci Polak! Problem w tym, że w ramach "książek" rozumie się też lektury, podręczniki szkolne, oraz przygłupie poradniki, w stylu "Jak nauczyć chomika jeździć na rowerze". Żeby było jeszcze zabawniej - od przyszłego roku, w ramach promowania czytelnictwa, stawka VAT-u wzrośnie do 7 procent. Dzięki ci, Komisjo Europejska!
Ale istnieje sposób na zachęcenie ludzi do czytania. Zwłaszcza młodych. I nie, nie chodzi o objazdowe biblioteki, ani nic w tym stylu. Właściwie w przebłysku niespotykanego geniuszu prawie na niego wpadł Roman Giertych, ale nie zrobił decydującego kroku, który zapewniłby książkom przetrwanie. A rozwiązanie jest naprawdę banalne. Należy zakazać czytania książek. Proste.
Przypomnijcie sobie księgarnie, gdy Giertych usunął Gombrowicza z listy lektur. Sporo ludzi, sporo książek kupionych, do tego większość to licealiści. Czyli ci, którzy powinni najwięcej czytać. Nie tylko lektur. Macie obraz przed oczami? A teraz pomnóżcie to przez 10. Wrodzona oporność Polaków i buntowniczość młodzieży zrobiła by swoje. Książki zeszłyby do podziemi, ale sprzedawałyby się w olbrzymich nakładach, drukowane lub powielane na marnym papierze, z cienkimi okładkami, wydawane i tłumaczone pod pseudonimami, przekazywane sobie cichaczem, na przystanku, w pubie, w kawiarni lub autobusie, przez przyjaciół, którzy za chwilę będą udawać, że się nie znają, będą rozprowadzane przez księgarzy, którzy będą je przywozić do miast i wsi z narażeniem życia, znajdą cię tajemniczym sposobem, mijając cię niby przypadkiem wsuną książkę do kieszeni kurtki, a ty równie szybko i sprawnie wciśniesz mu w dłoń odliczoną sumę. Ta atmosfera niebezpieczeństwa, wszechobecnej groźby, działałaby doskonale. Zaraz by się okazało, że trzy czwarte Polaków to zagorzali wielbiciele książek - czytanych w ciszy, w zaciemnionym pokoju - co chwile zerkający na drzwi w oczekiwaniu na nieuchronne nadejście policji. A gdy już zapuka, wynoszeni, trzymani pod ramiona przez dwóch funkcjonariuszy, krzyczeliby wywrotowe, antyrządowe hasła o wielkości Keatsa, innowacyjności Prousta, obrazoburstwie pynchonowskiego postmodernizmu. W ciągu dwóch, góra trzech lat od wprowadzenia zakazu, Polacy byliby najbardziej oczytanym narodem na świecie.
Ale to nie koniec. Można by zwiększyć siłę rażenia. Rząd mógłby zorganizować akcje publicznego palenia książek, kilka pokazowych nalotów na nielegalne księgarnie i biblioteki, oraz prywatne zbiory. Media w końcu by się na coś przydały. Transmisja na żywo z wysadzenia Biblioteki Narodowej oraz reportaż z przekształcenia BUW-u w centrum handlowe (uwaga na drastyczne sceny wyrywania książek z rąk krzyczących i płaczących bibliotekarzy) tylko utwierdziłyby Polaków w przekonaniu o konieczności czytania książek. Apele zachodnich przywódców o pomoc dla polskich miłośników lektur, prześladowanych jak wcześni chrześcijanie, wysyłanych do więzień i obozów reedukacji, byłyby już niepotrzebne. Mimo to prezydent Obama zorganizowałby tajny transport książek do Polski, premier Putin z prezydentem Miedwiediewem pozwoliliby na otwarcie polskich drukarni w Moskwie i Petersburgu, a Unia Europejska na nowo otworzyłaby Rozgłośnię Polską Radia Wolna Europa, w której literaccy emigranci odczytywaliby fragmenty XX-wiecznej klasyki.
Prawda, że byłoby o wiele lepiej?

0 komentarze:

Prześlij komentarz