Ludzie
nie mają żadnych problemów. Prowadzą życie tak nudne i
nieciekawe. Poszukują każdej okazji, żeby się rozerwać.
Pokrzyczeć. Pokazać się.
Teraz
przyszła kolej na Google'a. Koncern, zmieniając politykę
prywatności, wystawił się na bicie. Przepisy, które dziś weszły
w życie, za niezgodne z prawem UE uznała Komisarz ds.
sprawiedliwości Unii, Viviane Reding. Takie samo oświadczenie
złożyły różne rządowe i pozarządowe organizacje między innymi
we Francji i Anglii. Co takiego zrobiło Google, że spotkało się z
oskarżeniami o łamanie europejskiego prawa?
Przeczytałem
nową politykę prywatności Google'a. W rzeczywistości nie zmienia
się w niej wiele. Już wcześniej Google mógł udostępniać
informacje z jednej swojej usługi innej. Informacje z Gmaila mogły
powędrować do YouTube'a, z YouTube'a do wyszukiwarki i z powrotem.
Pliki cookie robiły dokładnie to samo, co robią teraz.
Geolokalizacja działała tak samo. Wszystkie zebrane przez Google
informacje były – o dziwo, tak jak od dzisiaj – wykorzystywane
do personalizacji wyszukiwań i wyświetlania reklam. Tak samo można
łatwo uzyskać dostęp do informacji, które Google zebrało,
edytowania ich, a także kasowania.
Może
więc chodzi tylko i wyłącznie o przewrażliwienie krzyczących?
Połączenie danych z wielu serwisów dla kogoś takiego, jak Google,
jest naturalnym krokiem. W założeniu będą robić to samo, co
teraz. Tylko będzie łatwiej. Dla „obrońców prywatności”
oznacza to zaś łamanie prawa do prywatności, dążenie do zysku
kosztem użytkowników sieci i, zapewne, jakieś potajemne knowania.
Ale
przezabawny jest zwłaszcza jeden argument przeciwników nowej
polityki – mianowicie, że Google dał za mało czasu na zapoznanie
się z nią. Od dwóch miesięcy we wszystkich usługach
amerykańskiej korporacji pojawiała się wyraźnie zaznaczona
informacja o zmianie polityki. Google odsyłało użytkowników do
strony z wyjaśnieniem zmian. Niektórym to nie wystarczyło.
Zajmująca się chronieniem wolności osobistych brytyjska
organizacja Big Brother Watch podała, że 47% użytkowników
serwisów Google'a nie wiedziało o zmianie przepisów. I tylko 12%
przeczytało nową umowę.
Sugeruję,
żeby na całym świecie przeprowadzić badanie, ilu użytkowników
komputerów czyta umowy o użytkowaniu aplikacji, które instalują
na dysku twardym. Ilu z nich czyta zmiany regulaminów. Na pewno nie
więcej, niż 12%. Reszta klika bez zastanowienia. OK i niech się
instaluje. OK i chcę mieć konto na tej stronie. Jeśli gdzieś w
umowie jest zgoda na sprzedaż nerki, nie zauważą tego.
Sieć
działa w ten sposób od kilkunastu lat. Niewiele osób przejmuje się
umowami. Niewiele więcej prawami autorskimi. I wszystko wciąż
działa. Wiele osób jest zadowolonych. Nagle swoją politykę
prywatności zmienia jedna firma. Czy to coś zmieni?
Michał J Adamczyk
0 komentarze:
Prześlij komentarz