Czy tylko ja mam kłopot z książkami?
To znaczy z polskimi książkami. Konkretnie - z ich cenami. Książki w kraju nad Wisłą są drogie. Jeśli porównywać ich ceny z cenami książek z Anglii czy USA, nie wygląda to jeszcze tak źle. Po przeliczeniu ceny wydają się zbliżone. Ale to właściwie koniec podobieństw. Tym bardziej, że ostatnio wydarzyło się coś, co różnice uwypukliło. Mianowicie brytyjski Amazon rozpoczął darmowe wysyłki do Polski.
A to robi sporą różnicę.
Zwykle kupuję jednorazowo kilka książek. Pięć lub sześć. I do tej pory te pięć-sześć książek kupionych w Polsce kosztowało mniej więcej tyle samo co pięć-sześć książek kupionych w zagranicznej księgarni. W porządku. Choć dla przeciętnego Smitha będzie to stosunkowo mniejszy wydatek niż dla mnie. Dlatego gdy ja zaczynam liczyć drobne on może pójść kupić kolejnych pięć lub sześć książek.
Niestety dla naszych wydawców i księgarzy Anglicy są sprytniejsi. Teraz pięć lub sześć książek zmieniło się dla mnie w dziesięć-dwanaście książek. I kilka dni wysyłki. Ale co to za problem? Zwłaszcza że poczta w Anglii działa w innej, szybszej czasoprzestrzeni? Mogę kupić przeciętnego paperbacka za jakieś 5 funtów. Ta sama książka w Polsce kosztuje ponad 30 zł. Sporo ponad 30 zł. Czasem bardzo sporo. Kosztująca w Polsce 65 zł (w porywach 60) biografia Led Zeppelin Micka Walla jest do kupienia za nieco ponad 6 funtów. (Jeśli ktoś nie zna przelicznika - w tej chwili funt kosztuje 4,60 zł.) Jest jeszcze jeden drobny szczegół - wiele książek, które w Anglii są powszechnie dostępne, w Polsce zostały wydane raz i dawno temu. O ile w ogóle zostały wydane. Bo zdarzają się i takie.
I jeszcze są ładniej i przyjemniej wydane. Nie muszę kupować specjalnej torby tylko do noszenia "Hyperiona", ani siedząc w metrze próbować panicznie ukryć paskudnej, mieniącej się tandetnymi, odblaskowymi kolorami okładki między palcami.
Napisałem, że niestety dla naszych wydawców i księgarzy Anglicy są sprytniejsi? Można powiedzieć, że to nierealne marzenie. Są sprytniejsi, ale nie zrobi to wielkiej różnicy. Nie jesteśmy Szwecją ani Finlandią. Nie każdy Polak sprawnie czyta po angielsku. Zapewne nie jesteśmy nawet znaczącą mniejszością (choć z pewnością to się zmienia). W Polsce książki sprzedają się w żałośnie śmiesznych nakładach. Ale jest grupa ludzi, miłośników książek, która czyta dużo i kupuje (w miarę) dużo. To ludzie, którzy bez książek nie potrafią żyć. I będą kupować książki bez względu na to, jak są drogie. A wydawcy z chęcią to wykorzystują.
- Opublikowaliście powieść mojego ulubionego autora w cenie 6 dych - w porządku. Ośmiu? Nooo, drogo, ale muszę ją mieć. Jesteście pewni, że nie wyciągacie ode mnie kasy? A, i jeszcze podzieliliście ją na dwa tomy?
Prawdziwy problem wydawców zacząłby się, gdyby wielbiciele książek nagle zaczęli czytać po angielsku. Ponieważ ja czytam - ze mną już mają problem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz