piątek, 15 listopada 2013

Red Fang - Whales and Leeches

Mastodon z Oregonu. Zanim przesłuchałem Whales and Leeches znalazłem taki opis Red Fang. Niestety, Red Fang zderzenie z rzeczywistością zalicza równie udane, jak Titanic z górą lodową.

Złożone kompozycje, wielokrotne zmiany rytmu, granie niczym podłączeni do wysokiego napięcia King Crimson... Niby tak. Niby wszystko tu jest. Ale...

Tym, co w muzyce Mastodona jest najpiękniejsze, jest niezwykła pomysłowość, nieprzebrane bogactwo rytmów i riffów, których nie powstydziliby się sami Carl Palmer i Steve Howe. Troy Sanders, Brann Dailor i reszta kapeli mają niezwykłą wyobraźnię i wyczucie muzyczne. Coś, czego brakuje Red Fang.

Zmiany rytmu i melodii są, ale co z tego, skoro wszystkie bardzo podobne i - po chwili - nużące. Jednocześnie w dążeniu do stworzenia złożonych utworów zatraca się energia muzyki. A energia, żywiołowość to coś, czego nie można wyciąć z rocka i metalu. Bez tego - w Whales and Leeches szybko wkrada się nuda.

Bardzo przeciętna to płyta. Red Fang brakuje kłów, żeby porządnie ugryźć.

2/5