środa, 15 grudnia 2010

Michał J Adamczyk - Anna

Moja żona była piękną kobietą. Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale ożeniłem się z nią przekonany, że będziemy razem na zawsze. Częściowo dlatego, iż wiedziałem, że będzie się pięknie starzeć, osiągając szczyt urody w wielu nie dwudziestu, ale czterdziestu lat. Nie myliłem się w tym względzie. Niestety tylko w tym.
Nasze małżeństwo rozpadło się zaledwie po trzech latach. Powód był niby błahy, lecz w gruncie rzeczy dość poważny. Gdy Maria wróciła po kilkudniowej podróży służbowej, zabrałem ją na kolację. Seks po zjedzeniu boeufa strogonowa i wypiciu butelki burgunda zasadniczo bywa nieziemski, ale katastrofa zaczęła się właśnie w łóżku.
Leżeliśmy, oddychając ciężko, po jednej z najwspanialszych nocy, gdy światło księżyca wpadło przez okno naszej sypialni i oświetliło doskonały profil Marii. Niestety, akurat wtedy spojrzałem na nią. Zapewne nigdy nie będę wiedział, czy była to tylko iluzja wywołana grą świateł, czy też rzeczywistość, ale właśnie w tej chwili coś w jej twarzy przypomniało mi Winstona Churchilla, z uśmiechem na twarzy i cygarem w ustach.
Gdy spojrzałem na nią drugi raz wrażenie uleciało i już nigdy nie zdała mi się podobna do premiera Wielkiej Brytanii, ale pamięć tej nocy pozostała, wywołując u mnie kompletną blokadę psychiczną. Nie mogłem z nią już spać, tak samo jak nie mógłbym spać z Winstonem Churchillem. Za każdym razem, gdy jej dotykałem, miałem przed oczami łysiejącego grubasa z cygarem. Ponieważ stosunki męsko damskie opierają się na seksie, kryzys dopadł nasze małżeństwo szybciej, niż grubas ptasie mleczko.
Początkowo jakoś trwaliśmy w związku. Tym bardziej, że Maria zaczęła sypiać z innymi mężczyznami, co rozładowywało przynajmniej część potencjalnych konfliktów. Pozostałem jej wierny, ale w momencie, gdy zaczęła gustować w kobietach, nie wytrzymałem. Wniosłem o rozwód. Szczęśliwie mój adwokat był dość dobry, żeby załatwić sprawę bez orzekania o winie. Dzieci nie mieliśmy, więc podział majątku okazał się stosunkowo łatwy. Oddałem mieszkanie i kilka obrazów, których i tak nie lubiłem, zatrzymując w zamian ulubiony samochód i większość konta.
Uwolniony poczułem, że wraca mi ochota do życia. Zacząłem chodzić do klubów, spotykać się z kobietami które pociągały moja uroda i portfel, aż spotkałem ją.
Annę.
Stanowiła przeciwieństwo Marii. Maria była niewysoka i przyjemnie zaokrąglona we właściwych miejscach, z kolei Anna dorównywała mi wzrostem i była smukła, a przy tym szalenie pociągająca. Maria była blondynką, Anna miała włosy kruczoczarne. Maria uwielbiała wschody słońca, Anna wschody księżyca. Chyba właśnie dlatego zakochałem się w niej. To, żeby w padającym pod pewnym kątem świetle księżyca wyda mi się podobna do Winstona Churchilla wydawało się mało prawdopodobne, a ewentualną, równie przerażającą myśl, natychmiast odrzuciłem.
Spotykaliśmy się późnymi wieczorami i wspólnie spędzaliśmy upojne noce. Gdy wstawałem rano, już jej nie było. Zawsze zostawiała po sobie zapach jaśminu i zagłębienie w materacu. Ja zaś za każdym razem czułem się młodszy, silniejszy i bardziej męski.
Po pół roku byłem już zdecydowany. Chciałem się z nią ożenić. W napadzie idiotycznej romantyczności postanowiłem zrobić to majowej nocy, w eleganckiej restauracji i przy świadkach. Uklęknąłem przed nią, zadałem pytanie, które - miałem wrażenie - było najważniejsze w moim życiu. Uśmiechnęła się słodko czerwonymi jak maliny ustami.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Na całe życie?
- Tak - prawie zawołałem. Romantyczność nadal mnie nie opuszczała, ale zacząłem czuć się dziwnie nieprzyjemnie obserwowany przez kilkudziesięciu milczących gości.
Zachichotała jak mała dziewczynka, nieśmiało i cudownie wdzięcznie.
- Tak - powiedziała. - Wyjdę za ciebie.
Byłem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że w oczach gości byłem skończonym idiotą.
Wstałem, chwyciłem Annę w ramiona i pocałowałem. Wyszliśmy żegnani wiwatami oraz kilkoma szyderczymi gwizdami. Nie przejąłem się tym. Pojechaliśmy do mnie i uprawialiśmy najbardziej dziki i zmysłowy seks w historii ludzkości. Poczułem się lepiej, niż kiedykolwiek, mimo że chyba udało jej się przegryźć mi wargę, bo w pewnej chwili poczułem krew.
Zniknęła jeszcze przed wschodem, zostawiając jak zwykle zapach jaśminów i wgniecenie w prześcieradle, a tym razem jeszcze napisaną eleganckim, pochyłym pismem karteczkę, w której zapewniała o swojej miłości i o tym, że wróci wieczorem.
Zadowolony zawinąłem się w kołdrę i przespałem cały dzień.
Gdy obudziłem się, była już noc. Anna wróciła. Siedziała na łóżku, uśmiechała się i gładziła moje włosy. Uśmiechnąłem się do niej.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedziałem.
Nie odpowiedziała. Uśmiechała się, ale wyglądała, jakby poważnie zastanawiała się nad powiedzeniem mi czegoś i nie wiedziała, jak to zniosę. Ująłem delikatnie jej rękę.
- Coś się stało? - zapytałem.
- Nie - odparła i natychmiast dodała: - Muszę ci coś powiedzieć. Jestem wampirem - wyrzuciła z siebie na jednym wdechu.
Wcale mnie to nie zdziwiło. Nie zdziwiło mnie, gdy pokazała swoje zęby, gdy opowiedziała o piciu krwi, ukrywaniu się przed słońcem. Co więcej, ucieszyłem się, bo wiedziałem już, dlaczego zawsze tak wcześnie wychodziła. Nie zdziwiło mnie też ani nie zdenerwowało gdy oznajmiła, że od poprzedniej nocy sam jestem wampirem, związanym z nią na wieki, bo napiłem się jej krwi. Ucieszyło mnie, że na zawsze będę z kobietą, którą kocham, a ona nigdy się nie zestarzeje.
Tej nocy znowu się kochaliśmy. Skończyliśmy dopiero, gdy powoli zaczynało świtać i musieliśmy zacząć myśleć o jakiejś kryjówce. Odwróciła się do mnie. Gładziłem jej nagie biodro.
- Naprawdę cię kocham - wyszeptała. - Czekałam na tę miłość całą wieczność.
Nie odpowiedziałem. Obserwowałem tańczące na jej twarzy cienie. Milczałem tak długo, że zaniepokoiła się.
- Coś się stało? - zapytała.
Zawahałem się. Nie wiedziałem, jak jej to powiedzieć. W końcu uznałem, że najlepsza będzie szczerość.
- Zabawne - zacząłem i zawahałem się - ale w tym świetle przypominasz księcia Karola...