piątek, 29 października 2010

Problem z książkami

Czy tylko ja mam kłopot z książkami?
To znaczy z polskimi książkami. Konkretnie - z ich cenami. Książki w kraju nad Wisłą są drogie. Jeśli porównywać ich ceny z cenami książek z Anglii czy USA, nie wygląda to jeszcze tak źle. Po przeliczeniu ceny wydają się zbliżone. Ale to właściwie koniec podobieństw. Tym bardziej, że ostatnio wydarzyło się coś, co różnice uwypukliło. Mianowicie brytyjski Amazon rozpoczął darmowe wysyłki do Polski.
A to robi sporą różnicę.
Zwykle kupuję jednorazowo kilka książek. Pięć lub sześć. I do tej pory te pięć-sześć książek kupionych w Polsce kosztowało mniej więcej tyle samo co pięć-sześć książek kupionych w zagranicznej księgarni. W porządku. Choć dla przeciętnego Smitha będzie to stosunkowo mniejszy wydatek niż dla mnie. Dlatego gdy ja zaczynam liczyć drobne on może pójść kupić kolejnych pięć lub sześć książek.
Niestety dla naszych wydawców i księgarzy Anglicy są sprytniejsi. Teraz pięć lub sześć książek zmieniło się dla mnie w dziesięć-dwanaście książek. I kilka dni wysyłki. Ale co to za problem? Zwłaszcza że poczta w Anglii działa w innej, szybszej czasoprzestrzeni? Mogę kupić przeciętnego paperbacka za jakieś 5 funtów. Ta sama książka w Polsce kosztuje ponad 30 zł. Sporo ponad 30 zł. Czasem bardzo sporo. Kosztująca w Polsce 65 zł (w porywach 60) biografia Led Zeppelin Micka Walla jest do kupienia za nieco ponad 6 funtów. (Jeśli ktoś nie zna przelicznika - w tej chwili funt kosztuje 4,60 zł.) Jest jeszcze jeden drobny szczegół - wiele książek, które w Anglii są powszechnie dostępne, w Polsce zostały wydane raz i dawno temu. O ile w ogóle zostały wydane. Bo zdarzają się i takie.
I jeszcze są ładniej i przyjemniej wydane. Nie muszę kupować specjalnej torby tylko do noszenia "Hyperiona", ani siedząc w metrze próbować panicznie ukryć paskudnej, mieniącej się tandetnymi, odblaskowymi kolorami okładki między palcami.
Napisałem, że niestety dla naszych wydawców i księgarzy Anglicy są sprytniejsi? Można powiedzieć, że to nierealne marzenie. Są sprytniejsi, ale nie zrobi to wielkiej różnicy. Nie jesteśmy Szwecją ani Finlandią. Nie każdy Polak sprawnie czyta po angielsku. Zapewne nie jesteśmy nawet znaczącą mniejszością (choć z pewnością to się zmienia). W Polsce książki sprzedają się w żałośnie śmiesznych nakładach. Ale jest grupa ludzi, miłośników książek, która czyta dużo i kupuje (w miarę) dużo. To ludzie, którzy bez książek nie potrafią żyć. I będą kupować książki bez względu na to, jak są drogie. A wydawcy z chęcią to wykorzystują.
- Opublikowaliście powieść mojego ulubionego autora w cenie 6 dych - w porządku. Ośmiu? Nooo, drogo, ale muszę ją mieć. Jesteście pewni, że nie wyciągacie ode mnie kasy? A, i jeszcze podzieliliście ją na dwa tomy?
Prawdziwy problem wydawców zacząłby się, gdyby wielbiciele książek nagle zaczęli czytać po angielsku. Ponieważ ja czytam - ze mną już mają problem.

niedziela, 3 października 2010

Cory Doctorow - "Uwolnij książki"

Tekst ten jest fragmentem wstępu Cory’ego Doctorowa do angielskiego internetowego wydania książki “Little Brother”. Został napisany w 2008 roku.

WAŻNE. PRZECZYTAJ NAJPIERW.
Poniższy tekst został opublikowany na licencji Creative Commons o Uznaniu Autorstwa-Użyciu Niekomercyjnym-Na Tych Samych Warunkach 3.0.
Oznacza to że masz prawo:
- kopiować, rozpowszechniać, odtwarzać i wykonywać utwór
- tworzyć utwory zależne
Na następujących warunkach:
- Uznanie autorstwa - Utwór należy oznaczyć w sposób określony przez Twórcę lub Licencjodawcę.
- Użycie niekomercyjne - Nie wolno używać tego utworu do celów komercyjnych.
- Na tych samych warunkach - Jeśli zmienia się lub przekształca niniejszy utwór, lub tworzy inny na jego podstawie, można rozpowszechniać powstały w ten sposób nowy utwór tylko na podstawie takiej samej licencji.
Ze świadomością że:
- Zrzeczenie - Każdy z tych warunków może zostać uchylony, jeśli uzyska się zezwolenie właściciela praw autorskich.
- Public Domain - Jeżeli utwór lub jakiekolwiek jego elementy, zgodnie z prawem właściwym, należą do domeny publicznej, to licencja w żaden sposób nie wpływa na ten status prawny.
- Inne prawa - Licencja nie wpływa w żaden sposób na następujące prawa:
      • Uprawnienia wynikające z dozwolonego użytku ani innych obowiązujących ograniczeń lub wyjątków prawa autorskiego.
      • Autorskie prawa osobiste autora.
      • Ewentualne prawa osób trzecich do utworu lub sposobu wykorzystania utworu, takie jak prawo do wizerunku lub prawo do prywatności.
Uwaga - W celu ponownego użycia utworu lub rozpowszechniania utworu należy wyjaśnić innym warunki licencji, na której udostępnia się utwór.
Ten tekst to podsumowanie tekstu prawnego. Pełny tekst licencji dostępny jest tutaj.



***
Cory Doctorow - Uwolnij Książki
Jeśli przeczytaliście zamieszczoną na wstępie licencję Creative Commons mogliście zauważyć, że mam nieco nietypowe podejście do kwestii praw autorskich i ich obrony. Postaram się w wielkim skrócie przedstawić to, co o nich sądzę: co za dużo to niezdrowo.
Lubię to, że dzięki prawom autorskim mogę sprzedać prawa wydawcom, studiom filmowym i tak dalej. To dobrze, że nie mogą ot tak, bez pozwolenia, wziąć moich prac i dorobić się na nich bez płacenia mi grosza. Gdy negocjuję z wielkimi firmami znajduję się w dobrej sytuacji: mam wspaniałego agenta oraz dekadę doświadczenia z prawami autorskimi i licencjami (włącznie z epizodem jako delegat przy Światowej Organizacji Własności Intelektualnej, agendą ONZ zajmującą się ochroną praw autorskich na świecie). Co więcej, nie muszę poświęcać całego swojego czasu na negocjacje - nawet jeśli sprzedam pięćdziesiąt lub sto pozwoleń na tłumaczenia “Małego brata” (dzięki czemu stałby się jedną z najczęściej tłumaczonych książek fantastycznych w historii), oznaczałoby to tylko około stu negocjacji, z czym bym sobie poradził.
Natomiast nienawidzę tego, że czytelnicy, którzy chcą robić to, co fani książek zawsze robili, zmuszani są do grania według tych samych zasad co wszystkie te wielkie agencje i prawnicy. Absolutną głupotą jest oczekiwanie, żeby uczniowie szkoły podstawowej, którzy chcieliby wystawić szkolną sztukę opartą na jednej z moich książek, musieli najpierw uzyskać pozwolenie prawnika jednego z wielkich wydawców. To niedorzeczne żądać, żeby ludzie, którzy chcą “pożyczyć” elektroniczną kopię mojej książki przyjacielowi, musieli uzyskać wcześniej specjalne pozwolenie żeby to uczynić. Książki pożyczało się jeszcze zanim powstał jakikolwiek wydawca i wszystko było dobrze.
Oglądałem niedawno spotkanie z Neilem Gaimanem, na którym zapytano go co sądzi o piractwie książkowym. Odpowiedział: “Ręce w górę ci spośród publiczności, którzy odkryli swojego ulubionego autora za darmo - bo ktoś pożyczył im lub dał książkę. A teraz ręce w górę ci, którzy poznali swojego ulubionego autora wchodząc do sklepu i wydając pieniądze na książkę kogoś o nieznanym nazwisku.” Zdecydowana większość publiczności poznała swoich ulubionych autorów za darmo, pożyczając lub otrzymując książkę w prezencie. Jeśli chodzi o moich ulubionych autorów nie mam ograniczeń: kupię każdą książkę jaką wydali, tylko po to żeby ją mieć. Czasem kupuję dwie lub trzy kopie i daję je znajomym, którzy po prostu muszą je przeczytać. Płacę, żeby spotkać się z pisarzami. Kupuję koszulki z nadrukowanymi grafikami z okładek. Jestem konsumentem na dobre i złe.
Ale Neil dodał, że należy do plemienia czytelników, tej maleńkiej mniejszości światowej populacji czytającej dla przyjemności, kupującej książki, ponieważ je kochają. Jednego jest pewien - każdy, kto ściąga książki z Internetu bez zezwolenia, jest czytelnikiem i kocha książki.
W czasie badań nad rynkiem muzycznym odkryto coś ciekawego - najwięksi piraci muzyczni są też najlepszymi konsumentami. Jeśli nielegalnie ściągacie muzykę przez całą noc to istnieją spore szanse, że jesteście też jednymi z niedobitków chodzących jeszcze do sklepów muzycznych (pamiętacie takie?) za dnia. W weekendy prawdopodobnie chodzicie na koncerty, i prawdopodobnie pożyczacie też płyty. Jeśli należysz do samego jądra wielbicieli muzyki robisz wszystko co z muzyką ma cokolwiek wspólnego, od śpiewania pod prysznicem po kupowanie czarnorynkowych winyli z coverem piosenki swojej ulubionej deathmetalowej kapeli w wykonaniu zespołu z Europy Wschodniej.
Tak samo jest z książkami. Pracowałem w księgarniach i korzystałem z nich tak samo jak z czytelni. Plątałem się po stronach internetowych z nielegalnymi ebookami. Jestem nieuleczalnie uzależniony od księgarń a na kiermasze książki chodzę dla zabawy. I wiecie co? We wszystkich tych miejscach ludzie są tacy sami: wszyscy są wielbicielami literatury, którzy zrobią wszystko, jeśli tylko będzie miało to jakiś związek z książkami. Czasem w Chinach kupuję dziwaczne, wyjątkowo okropne pirackie wydania moich ulubionych książek tylko dlatego, że są dziwaczne i wyjątkowo okropne, i będą wyglądać wspaniale obok dziewięciu innych wydań tej samej książki, które kupiłem całkowicie legalnie. Wypożyczam książki z bibliotek, szukam w Google’u gdy potrzebuję cytatu, noszę kilka tuzinów w pamięci telefonu i setki w laptopie, a do tego (w momencie gdy piszę te słowa) mam ponad 10 tysięcy książek na półkach w mieszkaniach w Londynie, Los Angeles i Toronto.
Gdybym tylko mógł fizycznie pożyczać moje książki bez rozstawania się z nimi, robiłbym to. Fakt, że mogę w ten sposób rozdawać pliki to nie wada, tylko zaleta, i to bardzo ważna zaleta. Patrzenie na tych wszystkich pisarzy, muzyków i artystów, którzy jęczą ponieważ sztuka zyskała właśnie tą nową, paskudną cechę - możliwość dzielenia się nią bez utraty dostępu do niej - jest zawstydzające. To jakby patrzeć na właścicieli restauracji, wypłakujących swoje oczy ponieważ będą musieli zmienić swoje modele biznesowe z powodu nowej, darmowej maszyny obiadowej, która może wykarmić cały świat głodujących ludzi. Tak, to może być zawiłe, ale nie zapominajmy o głównej atrakcji: darmowych obiadach!
Powszechny dostęp do całej wiedzy, jaką zgromadziła ludzkość, jest w naszym zasięgu po raz pierwszy w historii. To nie jest coś złego.
Jeżeli taka argumentacja jeszcze was nie przekonała, oto moje odczucia na temat rozsyłania e-booków właśnie tu i teraz:
Rozdawanie e-booków daje mi artystyczną, moralną i komercjalną satysfakcję. Pytanie o sprzedaż jest jednym z pojawiających się najczęściej: jak możesz rozdawać swoje książki za darmo i wciąż na tym zarabiać?
Dla mnie - i dla praktycznie każdego pisarza - to nie piractwo, a zapomnienie jest wielkim problemem (dziękuję Timowi O’Reilly za ten wspaniały aforyzm). Spośród wszystkich ludzi, którzy nie kupili jakiejś książki, większość nie kupiła jej tylko dlatego, że nigdy o niej nie słyszała, nie dlatego że otrzymała darmową kopię. Największe bestsellery science-fiction sprzedają się w liczbie pół miliona - w świecie, gdzie na samym San Diego Comic Conie obecnych było 175 tys. ludzi, jedyny wniosek jaki przychodzi do głowy jest taki, że ludzie którzy “lubią science-fiction” (a także podobne rzeczy dla “frajerów” jak komiksy, gry, Linuksa itp.) po prostu nie kupują książek. Dlatego bardziej interesuje mnie problem jak zgromadzić więcej widowni w namiocie, niż upewnienie się czy każdy, kto już jest w środku, kupił bilet.
E-booki są czasownikami, nie rzeczownikami. Kopiujecie je, bo leży to w ich naturze. Wiele z tych kopii jest kierowanych do konkretnych ludzi, którzy otrzymują maila z książką i rekomendacją od przyjaciela, który ufa nam na tyle, żeby się z nami dzielić. Właśnie o takim przysłowiowym dobiciu targu każdy autor marzy - a w każdym razie powinien marzyć. Dzięki temu, że udostępniam moje książki za darmo, ułatwiam ludziom, którzy już je kochają, zachęcenie innych do ich pokochania.
Co więcej, nie sądzę, żeby e-booki stały się dla większości czytelników substytutem papierowych książek. Nie chodzi o to, że monitory i ekrany nie są dość dobre - ale jeśli choć trochę mnie przypominacie już teraz spędzacie każdą wolną godzinę, jaką uda się wam znaleźć, przed monitorem, czytając coś. Ale im więcej czasu spędzacie z komputerami tym mniej prawdopodobne jest, żebyście czytali w ten sposób coś naprawdę długiego - to dlatego, że każdy kto siedzi przed monitorem kilka godzin dziennie ma więcej rzeczy do zrobienia niż tylko czytanie. Rozmawiamy, mailujemy i używamy przeglądarek na miliony różnych sposobów, podczas gdy w tle przewijają się gry i niezliczone okazje do przesłuchania naszych ulubionych piosenek. Im więcej czasu spędzacie przed komputerem tym bardziej prawdopodobne jest, że co kilka minut coś przerwie wam wasze zajęcia. To sprawia, że komputery raczej słabo spisują się jako sybstytut książek, chyba że macie żelazną samodyscyplinę mnicha.
Dobrą wiadomością (dla pisarzy) jest to, że z tych powodów e-booki stają się raczej zachętą do kupowania drukowanych książek (które przecież są tanie, łatwe w utrzymaniu i przyjazne w użyciu) niż ich zamiennikiem. Każdy może przeczytać akurat tyle e-booka, żeby przekonać się, czy chce kupić tradycyjną książkę.
Czyli e-booki sprzedają drukowane książki. Chyba każdy pisarz, który kiedyś eksperymentował z rozdawaniem e-booków za darmo żeby promować swoją pracę, później to powtarzał. To dobra komercyjna zachęta dla wspierania darmowych e-booków.
A teraz z artystycznego punktu widzenia. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Kopiowanie już nigdy nie będzie trudniejsze niż dzisiaj (a jeśli stanie się trudniejsze to tylko dlatego, że upadła nasza cywilizacja, ale wówczas prawdopodobnie będziemy mieli inne zmartwienia). Twarde dyski nie staną się nagle większe, mniej pojemne i droższe. Sieć nie stanie się wolniejsza i trudniej dostępna. Jeśli tworzysz coś, co w zamierzeniu nie ma być kopiowane, to tworzysz sztukę z minionych wieków. Jest w takim podejściu coś wzruszającego, tak jak wzruszające może być odwiedzenie skansenu i oglądanie jak kowal w tradycyjny sposób podkuwa konia. Ale nie sposób określić tego widoku “nowożytnym”. Jestem pisarzem science-fiction. Moją pracą jest pisanie o przyszłości (gdy mam dobry dzień) albo przynajmniej o teraźniejszości. Sztuka, która nie ma byc kopiowana, pochodzi z przeszłości.
Spójrzmy w końcu na problem z moralnego punktu widzenia. Kopiowanie jest naturalne. Kopiując uczymy się (naśladujemy naszych rodziców i innych ludzi, których widzimy). Moje pierwsze opowiadanie, które napisałem mając 6 lat, było fascynującą przeróbką Gwiezdnych Wojen, które obejrzałem niedawno w kinie. Teraz, gdy Internet - najwydajniejsza kopiarka na świecie - jest właściwie wszędzie, nasz instynkt kopiowania będzie coraz ważniejszy. Nie mam najmniejszych szans, żeby odwieść moich czytelników od kopiowania - a gdybym chciał byłbym hipokrytą: gdy miałem 17 lat przegrywałem kasety, kopiowałem opowiadania - kopiowałem właściwie wszystko, co wpadło mi w ręce. Gdybym wówczas mógł skorzystać z Internetu korzystałbym z niego żeby kopiować ile będę w stanie.
Tego nie da się powstrzymać. Ludzie, którzy mimo to próbują, wyrządzają więcej krzywdy niż wszyscy piraci razem. Niedorzeczna wojna wytwórni fonograficznych z piractwem (oskarżono już 20 tys. fanów muzyki!) jest jak walka z wiatrakami. Jeśli ktoś kazałby mi wybrać między pozwoleniem na kopiowanie, a zostaniem toczącym pianę dobermanem gryzącym każdego, kto podejdzie, wybieram to pierwsze.




***


Cały wstęp do powieści Little Brother, książka i wiele innych utworów Cory'ego dostępne są do
przeczytania na jego stronie - Craphound.com.
W Polsce będzie można przeczytać opowiadanie Cory'ego w antologii "Wielkie dzieło czasu"
wydawnictwa Powergraph. Natomiast nakładem Wydawnictwa Otwartego prawdopodobnie ukaże
się polskie tłumaczenie "Małego brata".
Cory Doctorow
(zdj. Jonathan Worth)


Cory Doctorow - dziennikarz, bloger i pisarz science-fiction pochodzenia kanadyjskiego. Zwolennik liberalizacji przepisów o prawach autorskich i popularyzacji licencji Creative Commons. Za swoje powieści i opowiadania nominowany do wielu nagród. Za powieść Little Brother został nagrodzony nagrodami Campbella, Prometeusza i Sunburst, oraz był nominowany do nagrody Hugo.