piątek, 30 kwietnia 2010

Book Wars, epizod I

   Za dwa tygodnie targi książki. Konkretnie - Warszawskie Targi Książki. Pierwsze. Bo te tradycyjne - Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie, już 55 - dopiero za trzy tygodnie. Szykuje się w Warszawie miesiąc z książkami.
   I wszystko byłoby śliczne i lśniące, gdyby nie to, że nową imprezę zaplanowano w taki sposób, aby odebrała gości starej. Nie wiem, jakie są tego przyczyny. Być może organizatorzy nowych targów w ogóle nie przyznaliby się, że chcą konkurować ze starymi. Być może rzeczywiście jest to przypadek. Ale ciężko w to uwierzyć, patrząc na terminy.
W ten sposób może okazać się, że i jedne i drugie targi nie będą tak okazałe, jak planowano. Wystarczy pomyśleć i spojrzeć na listę gości. Na Warszawskich Targach będzie Olesiejuk. Na Międzynarodowych - nie. Na pierwszych będzie Zysk i S-ka i Wydawnictwo Literackie. Na drugich nie. Na pierwszych będzie Rebis, na drugich nie. A z bliższych mi klimatów na pierwsze warszawskie, za Olesiejukiem, przyjdą MAG i Fabryka Słów, które, patrząc na listy wystawców, wypięły się na MTK.
   Wielu spośród największych wydawców w Polsce zrezygnowało z Międzynarodowych Targów Książki. Jest to niby zrozumiałe. Koszty związane z targami wcale nie muszą być małe. Ale wygląda to tak, jakby wszyscy postanowili nagle ugryźć w tyłek starego organizatora. Na pewno przedstawiciele wielkich wydawców powiedzieli: "Nie, nie przyjdziemy. Ale nie martwcie się, macie przecież wydawnictwo Yurincominter. Albo Ukrvydavpoligrafija. Oraz parę innych z trudnymi do wymówienia nazwami. Na pewno przyciągną tłumy. Jesteśmy przekonani, że książki Beijing Xian Zhi Xian Xing Books Publishing Co., Ltd. China będą hitem i szczerze zazdrościmy wam tego wystawcy. Cokolwiek to jest."
   Przez ten podział przyszłość targów może skończyć się niefajnie. Ani jedne ani drugie mogą nie przyciągnąć dość zwiedzających, żeby się opłacało. Mam poważne obawy, czy cały ten nowy pomysł nie skończy się spuszczeniem obu imprez wraz z zawartością toalety.
   Dlatego mam dla wystawców propozycję. Zamiast organizować targi tydzień po tygodniu zróbcie jedne w maju, drugie we wrześniu. Będzie fajniej, będzie symetrycznie, a wystawcy i autorzy będą mogli przyjechać na obie imprezy, zamiast przez półtora tygodnia siedzieć na tyłkach w Warszawie. I zainteresują więcej ludzi.
   A Beijing Xian Zhi Xian Xing Books mogą przyjechać na jedne i drugie.

środa, 28 kwietnia 2010

Jeff VanderMeer – Jak napisać powieść w dwa miesiące

(How to Write a Novel in Two Months)

Współczesny świat, coraz bardziej mieszający kulturę popularną, gatunki literackie i literaturę głównonurtową, od zawsze zacierał rozróżnienie pomiędzy niską a wysoką sztuką. W rezultacie dzisiejsi pisarze mogą zająć się projektami i tematami, które w przeszłości mogłyby podważyć ich reputację “poważnych” twórców. W moim przypadku punktem wyjścia do połączenia kultury popularnej z moimi wizjami była okazja do napisania powieści w świecie Predatora dla Dark Horse Books. To, że przyjąłem ten projekt, zadziwiło niejednego mojego fana. Niektórzy uważali, że jako twórcy kojarzonemu z “ambitną fantastyką” nie uda mi się przestawić na powieść tak jawnie rozrywkową. Inni myśleli, że nie powinienem podejmować próby z powodu marnej reputacji książek opartych na filmach i grach. Mimo to przyjąłem zlecenie bez zastanowienia. Z dwóch powodów: (1) Jestem wielkim fanem “Predatorów”; jest to jedna z zaledwie kilku serii filmowych, dla których już wcześniej przygotowałem parę swoich pomysłów, oraz (2) mój przyjaciel, Brian Evenson, uczący kreatywnego pisania na Uniwersytecie Browna, pisał w tamtym czasie powieść o Obcych.
Nie sądziłem natomiast, że z powodu mnóstwa nieprzewidzianych wydarzeń - z których wymienię chorobę i nieplanowaną podróż do Francji - termin oddania powieści zbliży się tak bardzo, że napisanie czegokolwiek dobrego zdawałoby się wykluczone. W rezultacie napisałem “Predatora: Morze Południowochińskie” w dwa miesiące. Z początku miałem ponad sześć miesięcy na pracę, ale tylko osiem tygodni z tego spędziłem pisząc ręcznie i na komputerze.
Może wydawać się, że to mało czasu. To dlatego, że to jest mało czasu. Niektóre pomysły, niektóre powieści, wymagają długiego okresu dojrzewania i równie dużo czasu na poprawienie ich, przemyślenie i przepisanie. Na przykład nad tekstami składającymi się na “Miasto szaleńców i świętych” pracowałem przez całą dekadę, a napisanie “Shriek: Posłowie” zabrało mi z przerwami osiem lat. Gdy miałem dwadzieścia parę lat słynąłem z tego, że poświęcałem pół roku na napisanie jednego opowiadania lub noweli. W tym czasie jednak mieściło się dużo redagowania, wydawania, pisania innych tekstów, a w końcu - długie godziny etatowej pracy. Moglibyście wziąć również pod uwagę fakt, że mając dwadzieścia lat, a czasem także po przekroczeniu trzydziestych urodzin, autorzy wciąż przyzwyczajają się do pisania. Wciąż jeszcze nie wiedzą jak wykonać wiele rzeczy i sporo czasu spędzają dopasowując kawałki układanki, testując różne techniki, zastanawiając się, dlaczego coś nie wygląda jak w planach i tak dalej.
Teraz, gdy nie muszę już pracować na etacie i przekroczyłem czterdziestkę, wydarzyły się dwie rzeczy: (1) Każdemu opowiadaniu mogę poświęcić więcej uwagi i w krótkim czasie pracować nad nim intensywniej; (2) Podchodzę do pisania bardziej rozluźniony, dzięki czemu notatki nawet z wczesnymi pomysłami są dokładniejsze, niż były; wciąż mnóstwo przepisuję, poprawiam i edytuję, ale pomysły z mojej głowy łatwiej i szybciej spływają na papier.
Obie te rzeczy bardzo mi pomogły przy szybkim pisaniu powieści. Jednak jest jeszcze kilka innych małych trików, które pozwoliły mi zachować jakość tekstu mimo tak intensywnej pracy. (Po entuzjastycznej reakcji czytelników wydaje mi się, że napisałem coś godnego uwagi, ale, oczywiście, każdy sam powinien ocenić.)
Oto wszystko, czego się nauczyłem. Z tym zastrzeżeniem, że nie wiem, jak pisarze “Gwiezdnych wojen” i “Star Treka” pracują, ponieważ mają całe encyklopedie informacji do przyswojenia, podczas gdy wszystko, co ja miałem do dyspozycji, to trzy kartki notatek na temat Predatora, parę książek i dwa filmy. Z tego powodu to, o czym zaraz opowiem, dotyczy nie tyle pisania książki osadzonej w filmowym świecie, co szybkiego pisania książki na jakikolwiek temat, przy jednoczesnych staraniach, żeby jakość wciąż gdzieś tam była.
WSPARCIE
Zanim zaczniecie wprowadzać w życie pomysł na książkę musicie zapewnić sobie niezbędną pomoc. Przypomina to planowanie strategiczne. W jego skład wchodzi kilka elementów.
Znajdźcie dość czasu w ciągu tych dwóch miesięcy, abyście byli w stanie osiągnąć swój cel. Jeśli nie jesteście w stanie poświęcić sześciu do ośmiu godzin dziennie na pisanie, być może będziecie musieli przesunąć termin. Jeśli możecie wysupłać tylko cztery godziny dziennie, postanówcie, że napiszecie powieść w ciągu czterech miesięcy, ale trzymajcie się tego tak, jak dwumiesięcznego terminu.
Upewnijcie się, że przez cały czas macie wsparcie rodziny. Moja żona, Ann, sprawiła, że pisanie “Predatora” było dość proste. Rzadko opuszczałem dom, a Ann przejęła wiele moich obowiązków domowych. Wciąż jeszcze dziękuję jej za to i jestem winien odwdzięczenie się w podobny sposób.
Nawiążcie kontakty ze specjalistami z dziedzin, które będą wam potrzebne, żebyście nie musieli sami wyszukiwać informacji. Dotyczy to zarówno małych, jak i dużych problemów. Na przykład Dave Larsen (davidlarsen.com) był moim ekspertem od broni i armat, i okazał się niezwykle pomocny. Sądzę, że jego wiedza oszczędziła mi dzień, może nawet dwa, pracy. Co więcej, ponieważ sam wyrabia noże i używał większości broni palnej pojawiającej się w powieści, podzielił się ze mną także własnymi doświadczeniami, co wpłynęło na realizm powieści. Ale miałem też źródła informacji na mniej istotne tematy. Australijska pisarka K. J. Bishop opisała mi niebezpieczne dzielnice Bangkoku. Emigrantka z Rosji, Ekaterina Sedia, znalazła najlepsze rosyjskie tłumaczenie słowa “wolność”, dzięki czemu jedna z postaci, wcześniej bezbarwna i nudna, zyskała nieco kolorów.
Dokonajcie rozsądnych wyborów życiowych. Muszę przyznać, że przez te dwa miesiące ćwiczyłem mniej i piłem więcej, niż mam w zwyczaju. Jednak wciąż udawało mi się poświęcić dwie godziny dziennie trzy razy w tygodniu na trening i ograniczyć się do kilku drinków na dzień. Zdrowe jedzenie także dodawało mi energii. To ważne, ponieważ spędzacie więcej czasu przed komputerem lub z długopisem w dłoni, niż normalnie, i musicie to wziąć pod uwagę. Może się okazać, że wasze ciała zaczynają strajkować - od spuchniętego nadgarstka, po bolące plecy i ramiona.
Rozsądnie rozłóżcie sobie zadania. Przez większość czasu poranki poświęcałem na pisanie nowych scen, popołudniami przeglądałem sceny wcześniejsze, a wieczory zostawiałem sobie na poprawę konkretnych akapitów i zdań. Dzieląc czas w ten sposób pracowałem sprawniej, niż gdybym skoncentrował się na pisaniu nowych scen przez cały dzień, aż skończę książkę. Do czasu, gdy całość była gotowa, większość scen była już dwukrotnie przemyślana i poprawiona.
Znajdźcie grupę czytelników, którzy będą gotowi przeczytać fragmenty powieści i jej kompletną wersję. Powinna to być grupa zarówno fanów powieści podobnych do waszych, jak i ludzi, którzy zwykle takich nie czytają. Nie wszyscy powinni być pisarzami. Sporą ich część powinni stanowić zwykli czytelnicy, ponieważ zwykle mają nieco inny punkt widzenia, niż pisarze.
PISANIE
Oto scenariusz mojej powieści:
Na odległej wyspie na Morzu Południowochińskim trwa polowanie... ale inne polowanie, niż oczekiwali uczestnicy.
Były pułkownik Czerwonych Khmerów i właściciel terenów łowieckich, Rath Preap, wie, że dzieje się coś dziwnego - ogrodzenia zostały przecięte, wszędzie biega przerażona zwierzyna, kamery ochrony pokazują tylko biały śnieg, a członkowie jego małej prywatnej armii znikają... Czy to sprawka demona czy jednego z jego ludzi?
Łowcy...
John Gustat, miliarder, właściciel tajemniczej czarnej skrzynki, próbujący rozwiązać jej zagadkę. Mikołaj i Marikova, podobno członkowie nowej rosyjskiej arystokracji, zarabiającej na oleju i gazie, ale podejrzanie dobrze radzący sobie z nożami i karabinem snajperskim. Rumun, były zapaśnik, obecnie gangster, który wie, że Gustat coś ukrywa. Handlarz bronią z Afryki Południowej. Producent alkoholu z Waszyngtonu. I pirat z Tajlandii, chcący pomścić śmierć swojej siostry...
Zażarte bitwy w ruinach starych świątyń. Afrykańskie krokodyle. Tajna tajska baza wojskowa. Dziwny wirus obcego pochodzenia. Zdrady i wierność. Miłość i śmierć w tropikach.
Coś zaczyna polować na łowców. Coś, co przeżyło tysiąc bitew na setkach planet. Coś, co tajemniczy John Gustat zna aż za dobrze...
Ten opis nie zdradza wam zbyt wiele z powieści, ale przynajmniej prezentuje kontekst. Zasiadając do pisania chciałem podążać tropem tradycyjnych thrillerów i sensacji, przepuszczając je przez mój punkt widzenia. Nie miałem zamiaru stworzyć niczego przełomowego, ale chciałem odświeżyć istniejący gatunek. To, że mogłem polegać na istniejącej konwencji gatunku, także pomogło przy szybkim pisaniu. Mimo to bawiłem się konwencją do woli.
Powieść liczy 85 tys. słów. W ciągu dwóch miesięcy każdą scenę naszkicowałem kilka razy. Oto konkretne strategiczne i taktyczne decyzje, dzięki którym napisałem książkę szybko, nie poświęcając jakości.
Stwórzcie strukturę powieści, która będzie elastyczna, ale cały czas koncentrujcie się na głównym wątku. Powinniście mieć początkowy konspekt, dość szczegółowy, żebyście już na początku pisania mogli podzielić powieść na rozdziały, oraz, o ile to możliwe, zawierający jedno-dwuzdaniowe opisy wydarzeń w poszczególnych rozdziałach lub scenach. Podchodząc do pisania powinniście dokładnie wiedzieć, co dana scena robi w danym miejscu w powieści i dlaczego. Nawet jeśli to zaplanujecie wciąż będziecie mogli wykazać się kreatywnością i zaskoczyć samego siebie w trakcie pisania. Natomiast jeśli nie będziecie posiadali planu, mnóstwo czasu i energii poświęcicie na dopasowywanie scen i wydarzeń. Może się okazać, że scenariusz zmienił się w trakcie pisania, ale łatwiej przeprowadzicie w nim zmiany, gdy macie rozpisany konspekt powieści.
Upewnijcie się, że wiecie, co chcecie napisać. Wiem, że brzmi to jak absolutna podstawa, ale warto stworzyć sobie wyraźny cel, na przykład: “Tworzę szybką i pełną akcji historię z wątkiem szpiegowskim i tragiczną miłością”. Możecie odchodzić od początkowego opisu, ale powiedzenie sobie, co generalnie chcecie osiągnąć, jest bardzo przydatne. Może zauważyliście, że w moim przykładzie nie napisałem: “Tworzę wielopokoleniową sagę o wielkiej rodzinie mafijnej”. Są książki, których nie da się napisać w dwa miesiące.
Używajcie stosunkowo prostego stylu. Nie wierzę, że w zaledwie dwa miesiące można napisać dobrą powieść, używając barokowego stylu i wielowarstwowych historii (przez barokowy styl i wielowarstwowość rozumiem styl pisarzy takich jak Vladimir Nabokov albo Isabelle Allende). To nie oznacza, że bohaterowie i styl nie mogą być złożeni, tylko że tekst musi być bardziej przejrzysty. Dobre przykłady takiego pisania dają Lawrence Block i Ken Bruen. Natomiast nakładanie na siebie różnych tematów i historii zabiera zbyt wiele czasu. Mimo to pisząc “Predatora” i tak starałem się to osiągnąć. Zauważcie, że mniejsza złożoność oznacza zazwyczaj mniej podtekstów, ale możecie osiągnąć podobny efekt na inne sposoby, uwypuklając ukryte motywacje i konflikty bohaterów.
Przynajmniej niektóre postaci wzorujcie na ludziach, których znacie i lubicie, ale z którymi nie spędziliście dużo czasu. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale ta zasada okazała się bardzo pomocna, gdy chciałem dodać bohaterom głębi. Miałem wrażenie, jakby ktoś wykonał za mnie część pracy. “Horia Ursu” - nazywa się tak samo jak mój rumuński redaktor - jest świetnym przykładem. Horia jest moim dobrym przyjacielem, z którym regularnie koresponduję i którego moja żona i ja spotkaliśmy dwa razy. Spędziliśmy razem może siedem dni. Jest mi bardzo bliski, podziwiam go, ale nie znam go tak dobrze jak, na przykład, Erica Schallera, który ilustrował “Miasto szaleńców i świętych”. Erica znam od dekady i spędzamy wspólnie dużo czasu. Nie mógłbym nazwać postaci “Eric Schaller”, ponieważ aż za dobrze poznałem tego prawdziwego, znam mnóstwo szczegółów z jego życia i  nie dałbym rady szybko przełożyć ich na bohatera książkowego. Z Horią jest inaczej. Miałem nieco przestrzeni, można powiedzieć że wiem o nim dość mało, żeby móc stworzyć interesującego bohatera wykorzystując posiadane informacje, a puste miejsca wypełniając wymyślonymi detalami. Użyłem tej techniki tworząc przynajmniej trzech bohaterów i za każdym razem działała doskonale. Zwykle tworzenie postaci zajmuje więcej niż dwa miesiące - właśnie to, obok struktury powieści, mogłoby najbardziej spowolnić moją pracę. Ale dzięki pomocy rzeczywistych ludzi, moich przyjaciół, którzy wraz ze swoimi prawdziwymi imionami znaleźli się na kartach powieści, byłem w stanie znaleźć skrót.
Nie bójcie się używać perspektywy wielu bohaterów. Najszybszym sposobem do podkreślenia dramatyzmu sceny jest postawienie w roli bohatera postaci, która jest najbardziej zaangażowana w danym momencie. Z początku podchodziłem do tego bardzo rygorystycznie - planowałem opisy z punktu widzenia dwóch lub trzech postaci, którymi chciałem żonglować w zaplanowanym porządku. Szybko przekonałem się, że to nie wypali, jeśli chcę skończyć w wyznaczonym czasie. Gdybym miał więcej czasu na planowanie i poprawianie mogłoby się udać, ale nie miałem. Zdecydowałem się więc na pomysł z krótkimi rozdziałami i stałymi zmianami perspektywy. Za każdym razem patrzymy na scenę z punktu widzenia najbardziej zaangażowanej postaci. Dotyczy to zwłaszcza kulminacji akcji w drugiej części powieści. Żeby całość nie wydawała się zbyt rozdrobniona zastosowałem jeszcze jeden pomysł: w najdłuższych rozdziałach zawsze patrzymy na akcję z punktu widzenia głównych bohaterów. Efekt jest prosty: potrzebujecie mniej czasu na napisanie sceny, ponieważ już na początku siedzicie w głowie kogoś, kto jest w nią najbardziej zaangażowany. Musicie mieć tylko dość dokładnie nakreślone wątki poboczne i główny wątek, żeby sceny nie zaczęły się powtarzać.
Budujcie napięcie dzieląc sceny na pół. Każda scena ma punkt największego napięcia, po którym tempo akcji opada. Decyzje autorów o tym, kiedy skończyć scenę, zależą od tego, jaki efekt końcowy chcą osiągnąć, także w kontekście całości książki. Podział scen jest jednym z najważniejszych czynników wpływających na tempo akcji. Ale jest jeszcze inny sposób na stworzenie napięcia - zakończenie sceny w momencie rozpoczęcia konfrontacji, albo tuż przed nią, po czym albo pozostawienie jej niedokończonej, albo dokończenie po fragmencie innej sceny z innymi bohaterami. Może to wyglądać na sztuczne tworzenie napięcia, ale jest mniej sztuczne niż zawieszenie akcji na końcu każdego rozdziału (jak w wypadku popularnego, ale manipulującego czytelnikiem “Kodu Leonarda da Vinci”). Zaletą tej techniki jest to, że automatycznie tworzy napięcie, ponieważ czytelnik chce wiedzieć, co stanie się dalej, oraz to, że jest skuteczna praktycznie w każdym wypadku. Już w konspekcie “Predatora” niektóre sceny naturalnie kończyły się w chwili osiągnięcia największego napięcia. Jeśli go nie kreowały albo wydawały się powolne, rozdzielałem je na dwie części, między które wstawiałem inny wątek. Czasami, gdy już podzieliłem scenę, okazywało się, że nie będę musiał jej kończyć. Oszczędziło mi to czasu, ponieważ nie musiałem analizować dramatyzmu na zakończenie każdego rozdziału. Stosowanie takiego podziału pozwoliło mi też na późniejszy powrót do opisywanej sytuacji, ale tym razem oglądanej z punktu widzenia innej postaci, co rozwiązało parę innych, potencjalnych problemów.
Nie wahajcie się dwukrotnie użyć tego samego tła. Opisy otoczenia mogą być kłopotliwe w każdej powieści. Problemem może być na przykład zdecydowanie się na ilość szczegółów. Jak dużo miejsca poświęcić na opis lokacji, która pojawia się tylko raz? W wypadku “Predatora” zdecydowałem się na umiejscowienie akcji na wyspie, ponieważ oznaczało to, że mogłem opisać ją raz a później, gdziekolwiek bohaterowie by się nie znaleźli, na przykład w pobliżu ruin świątyni, czytelnicy sami dopowiedzieliby sobie szczegóły otoczenia. Co prawda początek powieści jest przez to wolniejszy, gdyż musiałem zaprezentować miejsce akcji, ale dzięki temu później miałem mniej pracy, niż gdyby toczyła się ona w różnych lokacjach.
Jeśli tłem akcji jest egzotyczne miejsce zadbajcie o to, żeby było podobne do miejsca, które znacie, albo: “Jeśli chcesz oszukiwać upewnij się, że nikt nie zauważy”. Nigdy nie sprawdziłem dokładnie, jak wyglądają wyspy na Morzu Południowochińskim. Na potrzeby książki założyłem po prostu, że wyspa będzie miała podobny do Florydy klimat podzwrotnikowy, po czym skopiowałem krajobraz półwyspu zmieniając kilka detali. Ponieważ często wędruję po lasach północnej Florydy mogłem dodać kilka ładnych, a przy tym trafnych opisów. W rezultacie powieść jest bardziej realistyczna, niż gdybym próbował od podstaw stworzyć tło. (Choć muszę przyznać, że mieszkańcy wysp na Morzu Południowochińskim mogą uznać, że opisy są kompletnie nierealistyczne.)
Nie opisujcie tego, co nie musi być opisane. Dotyczy to każdej powieści, ale w szczególności takiej, którą piszesz mając termin wiszący ci nad głową. Na kwatery moich bohaterów składają się osobne pokoje dla każdego gościa i jeden wspólny pokój. W pokojach gościnnych dzieje się niewiele, natomiast we wspólnym pokoju dzieje się sporo. Wobec tego opisałem go szczegółowo, podczas gdy opisem pozostałych pokoi nie przejmowałem się w ogóle. To naprawdę nie miałoby sensu. W nieco spokojniejszej powieści, mając więcej wolnego czasu na pisanie, mógłbym zająć się nimi bardziej szczegółowo, ale w wypadku “Predatora” nie było to konieczne.
Nie bójcie się zmiany paru szczegółów, żeby poprawić błędy. Dave Larsen zauważył, że zdaniem jego przyjaciela Kambodżanina, Kambodżanie mówiący po angielsku pomijają formy liczby mnogiej. Gdy dowiedziałem się tego zdążyłem już napisać dialog z udziałem mojego głównego kambodżańskiego bohatera. Poza tym bałem się, że bardziej realny język mógłby wydać się karykaturalny, bez względu na to, co mówił Dave. Postanowiłem więc, że mój bohater do 10 roku życia był wychowywany przez zachodnich misjonarzy i jest dumny ze swojej poprawnej angielszczyzny. Przez to zmieniłem możliwy brak autentyzmu na jeszcze jeden ciekawy detal, zaoszczędziłem trochę czasu, gdyż nie musiałem poprawiać rozmowy, i pozwoliłem czytelnikom lepiej poznać przeszłość jednego z bohaterów.
Niech to, co powinno być surowe, pozostanie surowe. W powieści pojawia się kilka scen nocnych bitew w ruinach świątyni. Gdy opisałem przybliżony wygląd świątyni i ogólny przebiegu walki, reszta scen pozostała nieco surowa i trochę pomieszana, ponieważ taka właśnie jest wojna. Gdybym nagrywał film te właśnie sceny zrobiłbym kręcąc z ręki. Nie chcecie, żeby niektóre sceny były uładzone, ponieważ proza powinna naśladować rzeczywistość. Choć w rzeczywistości miałem jeszcze jeden powód, żeby ich nie wygładzać - nie musiałem poświęcać długich godzin na poprawę tych fragmentów.
Pożyczajcie od innych, bardziej bezpośrednich sztuk. Naśladowanie czegoś, co już istnieje, może pomóc w zaoszczędzeniu czasu, ale jeśli chcecie szybko ukraść jakąś technikę lub pomysł od innego pisarza może się to skończyć jawnym naśladownictwem. Choć nie będzie to plagiat, tak jawne zapożyczenie będzie oznaczać, że nie daliście rady zmienić cudzych pomysłów na tyle, aby pasowały do waszego stylu. Jeśli jednak będziecie pożyczali z innych sztuk, sam fakt przekształcenia pomysłu na potrzeby książki będzie oznaczał, że lepiej wpasuje się w tekst. W jednej ze scen walki Predatora z przeciwnikiem zapożyczyłem świetny pomysł z filmu Orsona Wellesa. W filmie scena zaczyna się od ujęcia znad głów, po czym kamera dokonuje powolnego zbliżenia, aż do momentu, w którym widać dokładnie ręce, bronie i krew. Potem dokonuje nagłego cięcia do ujęcia z daleka i tym razem widzimy zasłane trupami pole bitwy. Dostosowując ten pomysł do powieści i zmieniając go na potrzeby pojedynczego starcia, w dużym stopniu zmieniłem technikę, oraz dodałem scenie głębi bez konieczności poświęcania jej wielu godzin.
PODSUMOWUJĄC
Choć udało mi się napisać powieść w dwa miesiące, nie radzę wam tego robić, jeśli będziecie mieli jakikolwiek wybór. Powiodło mi się, ale równie dobrze mogłem nie zdążyć - powieść mogła okazać się zbyt wymagająca, mogły pojawić się kolejne nieoczekiwane trudności, mogło mi nie wystarczyć sił. Pomysł NaNoWriMo (National Novel Writing Month - Narodowy Miesiąc Pisania Powieści), sławne zawody w pisaniu powieści w miesiąc i całe to kondensowanie pracy twórczej, wydaje mi się kompletnie szalony. Ja miałem przynajmniej parę miesięcy czasu na przemyślenie powieści zanim zacząłem pisać.
Mimo to nie żałuję, że stworzyłem powieść w tak krótkim okresie czasu. Nauczyło mnie to skromności. Zmusiło do nowego spojrzenia na oczekiwania odbiorców i nauczyło technik, których teraz używam przy przelewaniu na papier całkowicie własnych pomysłów. Ostatnim, najważniejszym czynnikiem napędzającym moje starania był entuzjazm. Z entuzjazmem opisywałem tych właśnie bohaterów i sytuacje, które pojawiły się w książce. Cieszyłem się za każdym razem, gdy mogłem pisać. Jeśli chcecie napisać powieść w dwa miesiące, starajcie się, żeby nigdy nie opuścił was entuzjazm.

How to Write a Novel in Two Months is part of Booklife (www.booklifenow.com), © 2009 by Jeff VanderMeer.
Translated and published by permission of author.

środa, 21 kwietnia 2010

Wycinki z Pynchona, cz. 1

Świnia najlepszym jest towarzyszem,
Czy będzie to dzik, maciora czy knur,
Świnia to kumpel, co odwagi ci doda,
Choćbyś na szyi miał sznur.
Kiedy wyprą się ciebie, okpią, okradną,
Gdy za całe zło cię obwinią,
Choć mącą ci w głowie torysi, wigowie,
Nigdy nie zginiesz ze świnią,
Nigdy nie zginiesz ze świnią!

Thomas Pynchon, Tęcza grawitacji, Warszawa 2001, s. 453.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Guerilla Books

Jak się czujecie z mikroskopijną skalą czytelnictwa w Polsce?
Bo ja nie za dobrze. Od jakiegoś czasu przebąkuje się, że jest niskie. Mówią o tym wydawcy, z którymi rozmawiałem, mówią pisarze, redaktorzy, co bardziej obeznani czytelnicy... A tych, wbrew pozorom, ostało się jeszcze parę. Jak niedźwiedzi polarnych. Greenpisowcy powinni nas wziąć pod ochronę i ratować nasze środowisko naturalne - biblioteki, czytelnie i księgarnie. W końcu by się na coś przydali.
Od jakiegoś czasu rządy starają się z tym walczyć. Efekt tego jest znakomity. Podatek VAT na książki w całej Europie, poza trzema krajami - Wielką Brytanią, Irlandią i Polską. Na Wyspach jeszcze jako tako ujdzie, choć amerykańska moda na telewizor w salonie, kuchni, sypialni oraz łazience, ostatnio wypierana przez modę na komputery, daje o sobie znać. Za to w Polsce doskonale widać efekty wywalczonej przez rząd zerowej stawki VAT-u na książki. W 2008 roku książkę przeczytał co trzeci Polak! Problem w tym, że w ramach "książek" rozumie się też lektury, podręczniki szkolne, oraz przygłupie poradniki, w stylu "Jak nauczyć chomika jeździć na rowerze". Żeby było jeszcze zabawniej - od przyszłego roku, w ramach promowania czytelnictwa, stawka VAT-u wzrośnie do 7 procent. Dzięki ci, Komisjo Europejska!
Ale istnieje sposób na zachęcenie ludzi do czytania. Zwłaszcza młodych. I nie, nie chodzi o objazdowe biblioteki, ani nic w tym stylu. Właściwie w przebłysku niespotykanego geniuszu prawie na niego wpadł Roman Giertych, ale nie zrobił decydującego kroku, który zapewniłby książkom przetrwanie. A rozwiązanie jest naprawdę banalne. Należy zakazać czytania książek. Proste.
Przypomnijcie sobie księgarnie, gdy Giertych usunął Gombrowicza z listy lektur. Sporo ludzi, sporo książek kupionych, do tego większość to licealiści. Czyli ci, którzy powinni najwięcej czytać. Nie tylko lektur. Macie obraz przed oczami? A teraz pomnóżcie to przez 10. Wrodzona oporność Polaków i buntowniczość młodzieży zrobiła by swoje. Książki zeszłyby do podziemi, ale sprzedawałyby się w olbrzymich nakładach, drukowane lub powielane na marnym papierze, z cienkimi okładkami, wydawane i tłumaczone pod pseudonimami, przekazywane sobie cichaczem, na przystanku, w pubie, w kawiarni lub autobusie, przez przyjaciół, którzy za chwilę będą udawać, że się nie znają, będą rozprowadzane przez księgarzy, którzy będą je przywozić do miast i wsi z narażeniem życia, znajdą cię tajemniczym sposobem, mijając cię niby przypadkiem wsuną książkę do kieszeni kurtki, a ty równie szybko i sprawnie wciśniesz mu w dłoń odliczoną sumę. Ta atmosfera niebezpieczeństwa, wszechobecnej groźby, działałaby doskonale. Zaraz by się okazało, że trzy czwarte Polaków to zagorzali wielbiciele książek - czytanych w ciszy, w zaciemnionym pokoju - co chwile zerkający na drzwi w oczekiwaniu na nieuchronne nadejście policji. A gdy już zapuka, wynoszeni, trzymani pod ramiona przez dwóch funkcjonariuszy, krzyczeliby wywrotowe, antyrządowe hasła o wielkości Keatsa, innowacyjności Prousta, obrazoburstwie pynchonowskiego postmodernizmu. W ciągu dwóch, góra trzech lat od wprowadzenia zakazu, Polacy byliby najbardziej oczytanym narodem na świecie.
Ale to nie koniec. Można by zwiększyć siłę rażenia. Rząd mógłby zorganizować akcje publicznego palenia książek, kilka pokazowych nalotów na nielegalne księgarnie i biblioteki, oraz prywatne zbiory. Media w końcu by się na coś przydały. Transmisja na żywo z wysadzenia Biblioteki Narodowej oraz reportaż z przekształcenia BUW-u w centrum handlowe (uwaga na drastyczne sceny wyrywania książek z rąk krzyczących i płaczących bibliotekarzy) tylko utwierdziłyby Polaków w przekonaniu o konieczności czytania książek. Apele zachodnich przywódców o pomoc dla polskich miłośników lektur, prześladowanych jak wcześni chrześcijanie, wysyłanych do więzień i obozów reedukacji, byłyby już niepotrzebne. Mimo to prezydent Obama zorganizowałby tajny transport książek do Polski, premier Putin z prezydentem Miedwiediewem pozwoliliby na otwarcie polskich drukarni w Moskwie i Petersburgu, a Unia Europejska na nowo otworzyłaby Rozgłośnię Polską Radia Wolna Europa, w której literaccy emigranci odczytywaliby fragmenty XX-wiecznej klasyki.
Prawda, że byłoby o wiele lepiej?

czwartek, 8 kwietnia 2010

Bogactwo ubóstwa

Informacja na stronie Solarisu o wydaniu ostatniej części Trylogii Ciągu Williama Gibsona sprawiła, że znów zacząłem zastanawiać się nad tym, co w Polsce powinno zostać wydane. A co nigdy nie będzie. Wiem, Neuromancera i resztę przetłumaczono już wcześniej, ale krótka notka wywołała skojarzenie z książkami, których w Polsce nie tknięto.
Bo jest tego sporo.
Na dzień dobry można wymienić kilka powieści Charliego Strossa. Wydano Accelerando. W tłumaczeniu jest, lub powinno wkrótce być, Glasshouse - czyli luźna kontynuacja poprzedniej książki. Ale Stross od kilku lat niemal nie schodzi z list autorów nominowanych do najważniejszych nagród, i nie bez powodu, ponieważ napisał wiele innych, dobrych książek. Niedawny Halting State i Saturn's Children, trochę wcześniejsze Singularity Sky i Iron Sunrise. Nie będę ukrywał, że Stross to jeden z moich ulubionych autorów, do tego coraz bardziej w Polsce znany i popularny. Nawet Palikot nie wytłumaczy mi, dlaczego nikt nie zabiera się za jego powieści. I to biorąc pod uwagę, że This is Spar... Znaczy się Polska.
Gdyby problem dotyczył tylko Strossa, nie byłoby tak źle. Prawdziwym problemem jest to, że dotyczy wielu innych autorów.
Ian MacLeod i Ken MacLeod, Robert Charles Wilson, Cory Doctorow, Caitlin R. Kiernan, Cherie Priest, Ian McDonald, Mark Danielewski, Geoff Ryman... Niech mnie krasnoludki, jeśli nie są świetnymi pisarzami. A do tej pory albo pies z kulawą nogą nie zainteresował się nimi, albo ledwo liźnięto ich prace. A mógłbym wymieniać dalej.
Może się mylę, ale widzę trzy powody takiego stanu rzeczy. Można brać pod uwagę osobno, albo zmieszać w szejkerze i przełknąć razem.
Pierwszym jest cały czas trwająca popularność polskiej fantastyki. Nie ma w tym nic złego, tym bardziej, że mamy własnych dobrych autorów, w tym kilku, którzy mogliby rywalizować z najlepszymi zachodnimi - ot, choćby Dukaj, Wegner czy Orbitowski. Nie, żeby było ich wielu, ale są. I to polska fantastyka przyciąga uwagę większości odbiorców, tym samym, siłą rzeczy, odciągając ją od pisarzy zachodnich, poza paroma wyjątkami, jak Pratchett, Weber czy Martin.
Drugim powodem - fakt, że mało kto chce czytać ambitną fantastykę, taką, jak Ślepowidzenie, czy Accelerando, przy których wypadałoby coś wiedzieć o fizyce lub psychologii, albo Lód, przy którym trzeba czasem zwyczajnie pomyśleć. Bo komu chce się myśleć? Ma być łatwo, szybko i przyjemnie, najlepiej z wampirami i Pattinsonem w roli głównej. I z MTV w tle. I z jakimiś szarpidrutami. A na dokładkę panuje przekonanie - cholera, dziwaczne przekonanie w kraju, który wydał Lema, Snerga, Zajdla i Wnuka-Lipińskiego - że fantastyka to literatura dziecięca i młodzieżowa.
Trzecim, zdecydowanie najsmutniejszym i sięgającym najgłębiej, jest żałosny poziom czytelnictwa w Polsce - kraju, w którym tylko co trzeci człowiek przeczytał w 2009 roku książkę, wliczając w to całą gamę idiotycznych poradników i podręczniki szkolne. Poziom czytelnictwa na całym świecie nie jest wybitnie wysoki. Ale nad Wisłą wielbiciel literatury jest skazany na zagładę jak ptak dodo. Bo tak naprawdę nawet wielbicieli powieści Stephenie Meyer jest stosunkowo niewielu. Wielu fanów ma za to MTV - o kilka skali łatwiejsze i szybsze niż jakakolwiek książka. Wychodzi na to, że nawet grupa fanek Zmierzchu to dziś osoby aspirujące do bycia elitą. A po co przejmować się trudniejszymi autorami, po co marnować czas na powieść Pynchona, skoro można obejrzeć kilka filmów, kilkanaście odcinków seriali i parę reality show na dokładkę? W tym świecie, gdy dodatkowo większość, i tak skąpego, miejsca na rynku zajęli polscy pisarze, przestrzeni dla pisarzy zagranicznych jest niewiele. A dla tych ambitnych prawie wcale.
Ot, i dlatego nieprędko przeczytam po polsku Air Rymana, a na House of Leaves Danielewskiego, książkę wydaną przed dekadą, będę musiał poczekać jeszcze kilka miesięcy.
A na razie idę czytać Światło i dziękować, że ktoś M. Johna Harrisona zechciał wydać.